środa, 23 listopada 2016

Nie idźcie tą drogą...

Oglądałem kilka dni temu (oczywiście przez przypadek) powtórkę programu "Kuchenne Rewolucje" Magdy Gessler. Pewnie kojarzycie tą wybitną kreatorkę smaku i reanimatorkę polskich jadłodajni? Jeżeli nie to wyszukajcie sobie ją w przeglądarce. To bardzo nieszablonowa postać i piszę to bez żadnej ironii. Pozdrawiam Pani Magdo! Zapraszamy na Kaszuby!

Rzecz działa się właśnie na moich ukochanych włościach niedaleko Kościerzyny i doskonale pokazywała jakie błędy może popełniać właściciel restauracji. To co tam zobaczyłem tak mnie zainspirowało, że postanowiłem o tym napisać. Przedstawiona w odcinku sytuacja doskonale obnażyła błędy każdego lidera i pokazała jaką drogą nie należy iść w zarządzaniu. Oczywiście ten przykład nie odnosi się tylko do branży gastronomicznej.

Rewolucja nie zakończyła się happy endem, być może przez upór właścicielki, ale pomimo smutnego finału  uważam, że warto wyciągnąć z tej sytuacji wnioski i nauczyć się  czegoś na jej błędach.
Kto wie, może jakiś kierowniczek, menadżer czy właściciel czyta mojego bloga i Kaszubski Jägermajster wskaże mu właściwą drogę? Przekonajcie się sami.

Na wstępie przypomnę, że jestem Królem Kaszubów Błotnych  i już z racji posiadanego przeze mnie szlacheckiego tytułu wynika, iż znam się na zarządzaniu. Uwierzcie mi tak myśli każdy prezes.
Poza tym nie jest tajemnicą, że w swoim życiu podróżowałem po wielu korporacjach i restauracjach więc mam w tym temacie spore doświadczenie. Tak jak Napoleon (prawdziwy, a nie ten przebierany z reklamy TESCO) podbijałem każde nowe miejsce, w którym postawiłem nogę.



Ale dosyć o mnie, powróćmy do tematu.

Nie trzeba być psychologiem, aby dostrzec, że właścicielka tej restauracji była osobą lekko niezrównoważoną, która napędzała swoją furię hektolitrami energetyków. Dorobiła się wielkich pieniędzy na początku lat 90, kiedy do założenia własnego "byznesu" potrzebna była tylko kasa na start i odwaga. Na przełomie prawie całego ubiegłego ćwierćwiecza zbudowała swoją kulinarną potęgę opartą o sprowadzane z Rosji ryby i inne owoce morza.
Niestety tak jak niestała była w uczuciach, tak niestała była w szanowaniu swoich pracowników i trzymaniu linii zarządzania. Zmiany, zmiany, zmiany bez konsekwencji. Miała też naprawdę słabych doradców, którzy w innych firmach byliby szeregowymi pracownikami, a nie menadżerami sali w tak dużym ośrodku.
Co jakieś dwa- trzy lata winiąc za straty w obrotach restauracji wszystkich tylko nie siebie, zwalniała swoich najlepszych kucharzy i przyjmowała nowych.
Przed przyjazdem Pani Magdy doszło do takiego kuriozum, że zamiast trzech kucharzy właścicielka zatrudniła sześć czy siedem pomocy kuchennych mających mgliste pojęcie o wyszukanych daniach. Wierzyła jednak, że jej nowy narybek szybko nauczy się przygotowywać frutti di mare na żywym organizmie i z marszu zastąpi swoich byłych pracowników. Owszem nie ma ludzi nie zastąpionych, ale odejście niektórych powoduje lawinowy spadek jakości. Po każdym takim osłabieniu własnego biznesu zamiast zyskiwać traciła na tym jeszcze więcej. Wszystko to robione było po to, by udowodnić sobie, że umie się zarządzać dupo-lizami bez własnego zdania i trochę podbudować swoje nadszarpane ego.

Moi Drodzy ile takich miejsc upada lub z wielkich restauracji staje się przydrożnymi barami ?
Z restauracji odchodzili klienci rozczarowani złymi daniami oraz kiepską obsługą.
Potrzebna była interwencja z TVN, aby uratować to co jeszcze ostatkiem sił oddychało.
Niestety nawet szkolenia przeprowadzone razem z agresywnym kowbojem z USA ze skłonnościami polańskimi i Panią Magdą nie wiele pomogło. Przecież nie można kopać się z koniem. Doradcy wiedzieli, że poprawa wyciszy autorytarną damę tylko na jakiś czas, ale nie da się jej do końca zmienić. Sprawa była skazana na porażkę.

Aby zdać wam obiektywną relację, zgodną z prawdą udałem się tam wczoraj na lunch. Skosztowałem carpaccio z łososia i zupy krabowej.
Co tam zastałem, jak smakowało?

Włosy w zupie, stary olej, jedzenie dramatyczne. Lokal może z zewnątrz zadbany, ale menadżerowie sali nie mili, z brakiem wizji (w mojej opinii do wymiany). Jednym słowem Kulinarny Tytanic.

Szefowo jeżeli mnie czytasz to mam słowo dla Ciebie. Słuchaj dalej swoich doradców, a za ostatni grosz wyciągnięty ze sprzedaży lokum położonego w dobrym miejscu, z restauracji pretendującej niegdyś do gwiazdki Miszelina przyjdzie ci kupić budkę z kebabem. Jeżeli się po tym podniesiesz, czego Ci życzę, bo Król dba o swoich poddanych, to może dojdziesz do wniosku, że ludzi się szanuje i z nimi można zbudować nie jedno Imperium!

3 komentarze:

  1. Napoleon jest z Karfura a nie Tesko :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja pomyłka. Napoleon będzie musiał tę zniewagę przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tu widzę analogię do sytuacji z inną KRÓLOWĄ ;)

    OdpowiedzUsuń